Wyjście z cienia

Do szpitala trafiłem nocą z 30 na 31 grudnia. Sylwestra w zasadzie przesypiam, rejestruję tylko wybuchające cały dzień i noc fajerwerki i jeżdżące w oddali pociągi. Powoli odzyskuję jednak zdolność myślenia. Dociera do mnie, że od tygodnia się nie myłem, o goleniu zapomniałem chyba jeszcze wcześniej. Pierwsze ogarniam, drugiego już mi się nie chce. Zostanę brodaczem do dnia wypisu.

To co ładują mi w żyłę, to steryd. Dzięki niemu wraca klarowność umysłu ale też pojawia się parę skutków ubocznych. Rośnie apetyt a znikają mięśnie, szczególnie że od tygodni już ciągle leżę. Gdy przychodzi negatywny wynik testu, zostaję przeniesiony do normalnej sali i mam towarzystwo do rozmowy.

4 stycznia, zaraz po świątecznej przerwie, w spokojnym dotąd szpitalu zaczyna się ruch jak w ulu. Ja też jadę na rezonans magnetyczny. Za pierwszym razem to ciekawe doświadczenie tak leżeć w rurze i słuchać grania jakichś młoteczków i oscylatorów. Trwa to chyba z godzinę. Wyniki mają być wieczorem.

Skan ujawnia sporych rozmiarów twór w lewym płacie czołowym. Na podstawie materiału nie wiadomo co to właściwie jest ale kwalifikuje się do usunięcia. Swoim wzrostem spowodowało obrzęk na 1/3 mózgu, który to był przyczyną mojego otępienia. Operacja ma się odbyć w piątek 8 stycznia a doktor opowiada mi jak nowoczesna technika zostanie zastosowana. Moja głowa ma być zmapowana komputerowo, podczas operacji czaszka zostanie unieruchomiona zaś robot wspomoże chirurga w wybraniu miejsca cięcia kości a potem dotarcia do intruza. Sama ekstrakcja odbędzie się specjalną ssawką, bez użycia skalpela.

Brzmi to uspokajająco ale ja jestem przerażony. Znowu dopada mnie myśl, która pojawiła się gdy tylko odzyskałem jakąś świadomość, że zaraz wszystko się skończy a ja zostawię K i maluszki bez środków do życia. Wzywam ją z moim laptopem, zostawiam hasła do portfeli z kryptowalutami, których ona zupełnie nie ogarnia. Ktoś jej pomoże. Już teraz ma opiekę i pomoc przy dzieciach. A to przyjadą moi rodzice, a to jej siostra, a to moja, która specjalnie pokonała pół polski by udzielić wsparcia. Nagle okazuje się, że mamy wielu przyjaciół i każdy jakoś chce pomóc.

Dni się wloką. Z sąsiadami z sali żartujemy sobie ale wszystko jest podszyte strachem.

W końcu nadchodzi 8 stycznia. Zgodnie z wytycznymi myję się, ubieram jednorazowe wdzianko i śmieszne pończochy uciskowe. Jadę na blok operacyjny a mój poziom stresu bije wszelkie rekordy. Nawet będąc kiedyś po niewłaściwej stronie lufy karabinu, nie bałem się tak bardzo. Mimo to robię dobrą minę do złej gry:


Na sali wita mnie lekarka. Zza maseczki widać tylko parę pięknych, czarnych oczu. Układa mnie na stole, próbuje rozluźnić rozmową i opowiadaniem o tym, co zaraz nastąpi. Chętnie porozmawiałbym z nią w ciekawszych okolicznościach ale i teraz jest przyjemnie. Nastrój psuje lekarz stojący obok, który pokazując na jeden z wbitych mi wenflonów, komentuje:
— A ten jest umieszczony w tętnicy. Nie uwierzyłby pan jak szybko można się przez niego wykrwawić gdyby go nie domnknąć.

No dzięki.

Sama sala wygląda jak centrum kosmiczne. Jest nie tylko maszyna robiąca "pik" ale ogrom innej aparatury, a wszystko nowiutkie i błyszczące. Długo jednak nie podziwiam bo w końcu dostaję odpowiedni środek i mój stres odchodzi wraz ze świadomością.

Gdy budzę się po operacji, to pierwszym doznaniem jest cudowna jasność umysłu. Jeszcze nie zeszły ze mnie efekty środków usypiających a już czuję jakbym dostał +60 do IQ. Natychmiast nawiązuję konwersację z pilnującą mnie pielęgniarką i mógłbym tak bez końca. Szybko jednak wracam na oddział i ląduję pod monitorem pracy serca. Jeszcze łapię telefon, wysyłam rodzinie SMS że żyję, po czym odpadam.

Mój monitor nie tylko robi "pik" w regularnych odstępach czasu ale też w nieregularnych zaczyna głośno terkotać, skutecznie mnie budząc. Pielęgniarki też nie wiedzą co nie gra. Jedna na pytanie o awarię aparatury mówi "tak ma być", druga stosuje metodę "na ruski telewizor" czyli potrząsa i stuka w pudło. Bezskutecznie.  Ani do końca dnia ani przez noc nie idzie dospać po stresie operacji. W nocy przycinam krótkie drzemki. Podczas jedej śni mi się, że wenflon tętniczy — który nie wiedzieć czemu w mej ręce pozostał — o coś zaczepia a ja próbując się oswobodzić dostaję drgawek. Potem okazuje się, że to nie sen. Kolejnego takiego napadu dostaję gdy pielęgniarka ten wenflon nazajutrz usuwa. Nienawidzę igieł a ta jedna budziła we mnie szczególny strach. Dostaję od razu do zestawu leki przeciwdrgawkowe ale gdy wenflon znika, znika też mój stres.

Jako cudownie ozdrowiały, zaczynam czuć się fenomenalnie, wręcz euforycznie. Dużo czasu spędzam na telefonie bo też każdy chce usłyszeć wieści z pierwszej ręki. Snuję plany na przyszłość, bo w tej podbramkowej sytuacji wyklarowało mi się może nie to, co chcę w życiu robić, ale na pewno czego robić nie chcę.

Drugiego dnia po operacji odstawiam leki przeciwbólowe jako niepotrzebne. Pozostaje steryd, który wywołuje bezsenność i trochę trudnych do nazwania efektów psychicznych, specyficzną kombinację pobudzenia i niecierpliwości ale też poczucia braku sprawczości. Na szczęście jestem ich świadomy i trzymam pod kontrolą. Drugim niefajnym objawem jest spowolnienie akcji jelit i zaparcie, które jeszcze mnie pomęczy.

Pooperacyjny rezonans ujawnia dziwny twór. Coś jakby resztkę guza (czy co to było) albo zmianę pooperacyjną. Lekarz sugeruje, że może być konieczna druga operacja. Wszelkie decyzje jednak będą podejmowane gdy przyjdą wyniki z analizy histopatologicznej. Ja jestem dobrej myśli i czuję się zdrów jak nigdy w życiu.

Piątego dnia wychodzę do domu.

Comments

  1. Jak ja się cieszę, że udało się wchodzić na oddział!!!

    ReplyDelete

Post a Comment

Popular posts from this blog

Mój najdłuższy maraton

Jest dobrze ale nie beznadziejnie

Fryzjer i solarium w jednym